środa, 22 lipca 2015

Co robią z nami media elektroniczne?

Na początku czerwca ogłosiłam na facebooku, iż przez miesiąc czasu nie będę korzystała z tego medium w związku z osobistym eksperymentem p.t. "Wpływ mediów elektronicznych na samopoczucie, w tym też na oczy". W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "jaki jest bilans zysków i strat" stosowałam metodę "nie korzystanie z tych mediów (z bardzo małymi wyjątkami) przez miesiąc czasu, i niebędąca na urlopie". Doświadczenia i wnioski są oczywiście osobiste i subiektywne, ale mogą służyć innym jako przymiarka do robienia własnego bilansu. Wnioski mogą  być także w części już znane, ale myślę, że kolejne uzmysłowienie raczej nie zaszkodzi. Nota dla tych, którzy są na tej stronie po raz pierwszy: To nie jest blogiem ogłaszającym jedną i jedyną prawdę. Stawiam tylko znaki zapytania przy gorących tematach oraz przeanalizuję sprawy i nawyki z niejednej perspektywy. Teksty są poważne z nutą lekkości

Przez korzystanie z mediów elektronicznych należy tutaj rozumieć "korzystanie z emaila, facebooku, linked-in, prasy elektronicznej, przeglądarek i.t.p. za pośrednictwem komputera, tabletu lub smartphone". Są to media na co dzień potrzebne większości z nas, choćby do pracy. Mnie też są potrzebne. Działam społecznie, prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą, utrzymuję kontakty z klientami i kontrahentami. Jednak mój zawód nie wymaga siedzenia przez wiele godzin za komputerem, co uważam za wielkie szczęście. Pytanie jest tylko, czy koniecznie muszę spędzać jeszcze czas za komputerem poza godzinami pracy? Jeżeli tak, na ile chcę sobie pozwalać, a tym samym jakie mogą być ewentualne skutki uboczne mojej decyzji?

Przez miesiąc czasu tylko raz na kilka dni sprawdzałam swoje prywatne i firmowe maile. To było zakładane z góry. Z facebooku miałam nie korzystać, ale korzystałam raz, aby umieścić ważny - w moim rozumieniu - komunikat. Z przeglądarek korzystałam okazyjnie w konkretnych celach, na przykład sprawdzanie rozkładu jazdy PKP i utrudnień na torach - co w naszym regionie jest bardzo istotne. Z innych funkcji korzystałam jeszcze prywatnie i gospodarczo w celu dokonania przelewów lub zamówienia produktów. Tylko tyle i aż tyle

Muszę przyznać, że w ciągu pierwszych dni eksperymentu miałam poczucie, że coś tracę. Podczas urlopów nigdy tego nie odczuwałam tak mocno jak teraz, niebędąca na urlopie. Ale co tak naprawdę straciłam? Te wszystkie filmiki, zdjęcia, przysłowia i porady z facebooku? Owszem, czasami one są fajne i ciekawe, ale jest ich tak dużo, że i tak za wszystkimi nie nadążam. Nie wiem jak Wy? Co się tak właściwie dzieje? Wiele postów kryje w sobie sęk, że oglądając je utrzymuje się sugestie na oglądanie kolejnych wątków, tak lub nie tego samego typu.  Podobnie dzieje się przy przeglądaniu prasy elektronicznej. Nie wchodząc we wszystkie pliki i nie grzebiąc głębiej można odczuwać niedosyt. Wiesz, że gdzieś mogą (więc nie muszą) być ciekawe informacje, ale nie zapoznałeś się jeszcze z ich treścią. Wisi to jeszcze przez jakiś czas w głowie, co daje pewien niepokój. Teraz ryzykowałabym nawet określenie "lekka frustracja". Można oczywiście też od razu we wszystko wchodzić, a następnie żałować, ponieważ to się okazało szkoda czasu (często źródła informacji są wątpliwe lub niejasno określane, przez to informacje nie są pełnowartościowe). Wtedy są dwie możliwości, albo zaprzestajesz, albo szukasz dalej w podobnych (być może lepszych) wątkach. I otóż w ten sposób można trafić w błędne koło. Podobne poczucie niepokoju może powstać w przypadku zaproszeń na polubienie stroń. Co zrobić wtedy, kiedy chciał(a)byś polubić? Lekką ręką klikać, ponieważ osobę, która przesłała Ci zaproszenie (pośrednio lub bezpośrednio), lubisz i ufasz, czy jednak lepiej najpierw sprawdzić kto i co za tym stoi - tylko czasu nie ma, żeby to zrobić z marszu. Również w ten sposób może powstać  gromada "wiszących w głowie zadań", o których często później i tak się zapomina, ponieważ one jednak nie są aż na tyle ważne.

Zawsze wydawało mi się, że bardzo umiarkowanie korzystam z portalów typu facebook, prasy elektronicznej i innych, ale teraz wiem, że tych wszystkich kliknięć, nawet na chwilę, w sumie jest dużo, przy tym można stracić dużo czasu. Nie zdawałam sobie sprawy też, że podświadomie powstaje poczucie lekkiej frustracji, obowiązkowości i.t.p. Owszem, pewne decyzje podejmuje się świadomie (to mnie naprawdę nie interesuje, tego nie chcę, a na to teraz nie mam czasu), ale teraz, patrząc z dystansu widzę, że wiele tego, czego się nie chce, lub tego, na co nie ma czasu, pozostawia ślady w mózgu. A pojęcie "obowiązkowość" nie przyszedłby mi do głowy, gdybym teraz nie odczuwała jej nieobecności. Doświadczałam więc w warunkach codzienności jak to jest nie mieć już tyle tych bodźców budzących ciekawości, ale niekoniecznie konstruktywnych i potrzebnych. Jest spokój i łatwiej jest trzymać się tego, czym powinnam się zajmować. Nie brakuje mi też tekstów związanych z polityką lub wyborami. Nie brakuje mi tej nienawiści (celowo używam tu poprawną polszczyznę zamiast nieco tuszującej angielszczyzny "hejt"), która trafi na moją ścianę. Oczywiście mogę tego nie czytać, ale nawet bez tego fragmenty docierają do mózgu. Obojętnie która ze stroń jest ich źródłem, przykro robi się za każdym razem. Po co komuś to zbędne napięcie? Czy nasze życie codzienne daje nam za mało stresu, bodźców i emocji?

Pozostaje jeszcze temat "maile"? Z tymi prywatnymi nie ma problemu. Raczej nie ma spraw wymagających natychmiastowego działania. W razie czego, zawsze jest jeszcze telefon. Więc nie trzeba codziennie wchodzić w pocztę. Spamu raczej też nie ma. Jest ogólnie spokój. Inaczej wygląda sytuacja w poczcie firmowej. Zawsze sprawdzałam ją codziennie ze względu na to, że być może jakiś potencjalny klient woli pisanie maila nad dzwonieniem. Jednak, żeby znaleźć tego potencjalnego klienta trzeba się przebrnąć przez kilkadziesiąt tytułów dziennie. Niestety filtry nie bardzo pomagają. Na dodatek tytuły mailów przychodzących są mało budujące. Sugerują, że ja z moją firmą mamy się fatalnie, ponieważ nie korzystamy z ich usług. Są nawet tacy, którzy sugerują wprost, że mam za dużo tłuszczu przy wątrobie, na to mogą mi pomoc - ku mojemu wielkiemu szczęściu mnie znaleźli. Gratuluję, to strzał w sedno! Od kiedy dotyczy to też osób z BMI komfortowo poniżej granicy bezpieczeństwa? Kolejni sugerują, że powinnam brać na firmę duży kredyt, może na jakieś 100.000 PLN, a może jeszcze więcej? W mojej branży i jako jednoosobowa działalność? Obłęd! Zainstalowałam już dawno temu filtr na odrzucanie tytułów i adresów zawierających hasła "bank", "kredyt", "pożyczka", oraz hasła nawiązujące do wszystkich możliwych narządów i części ludzkiego ciała. Bezskutecznie, ponieważ spryt PR- owski na wszystko zna swój sposób. Denerwująco. Tego zdecydowanie nie chcę już więcej na co dzień. Tym bardziej, że 98%  nowych klientów woli umawiać się telefonicznie. Czy można likwidować ten adres? Nie, ponieważ podanie owego adresu bywa czasami obowiązkowe. Jednak  rozważam tę sprawę poważnie.

Na końcu jeszcze kilka słów na temat oczu i głowy. Nie korzystając wieczorem zbyt wiele z komputera przez miesiąc czasu, stałam się świadoma, że wcześniej musiało być spore napięcie w oczach, na twarzy i w głowie, skoro teraz jest jakoś luźniej. Kładę się spać niczym z uśmiechem na twarzy. Robiło się zawsze wszystko, aby pozycja za komputerem była dobra, ale - jak się okazuje, o napięcie głowy, twarzy i oczu łatwo, nawet w krótkim czasie. Robię teraz też więcej ćwiczeń na oczy i twarz, którego efektem jest nieco ostrzejsze widzenie i poczucie większego komfortu w oczach. Czy to mało?

Co będzie dalej? Prowadzę pewne porządki i nowe zasady. Co do mailów sprawa jest jasna. Te prywatne będę sprawdzać 2 -3 razy w tygodniu. Te firmowe tylko raz w tygodniu, efektem tego ja z firmą mamy się dobrze. Ten jeden dzień w tygodniu, kiedy rzekomo mam wszystko w gruzach, jakoś przeżyję. Obecni klienci i kontrahenci dostaną w razie potrzeby prywatny adres mailowy. Prasę elektroniczną zastąpię prasą konwencjonalną. Fajnie się siedzi z gazetą lub czasopismem na tarasie, balkonie lub na kanapie. Przeglądarka będzie dalej używana, tylko z wielkim umiarem. Na wypełnienie oszczędzonego czasu (nawet gdyby go było niewiele) nie brakuje mi pomysłów. A facebook? Będę dalej na facebooku, ale nie będę nadrabiała tego "straconego" miesiąca. Miło mi będzie zobaczyć jak się macie (ode mnie też od czasu do czasu będą komunikaty i znaki życia). Mogę w różnych sprawach wspierać i pomoc, ale całego świata nie zmienię przez fb. Wolę działać konkretnie w "terenie". Będę więc oszczędna z polubieniem i braniem udziału. Blog też będę dalej prowadziła, ale nie będę Was męczyć częściej niż raz na miesiąc. A jeżeli statystyki będą wskazywały na to, że nikt się nim nie interesuje, to z pokorą go zamknę i usunę z eteru, aby zbędnych rzeczy było tam jak najmniej. Przecież czysty eter w połączeniu z ogniem entuzjazmu, z którym wykonuje się konkretne zadania, daje efekt wspaniały.

W następnym artykule powrócę do głównego wątku i będę pisała o gorącym temacie.