wtorek, 20 października 2015

Antybiotyki - błogosławieństwo czy klątwa (I)?

Za miesiąc, w dniu 18.11.2015 r. obchodzimy Europejski Dzień Wiedzy o Antybiotykach

To wydarzenie będzie dopiero za miesiąc, ale piszę o tym teraz, ponieważ mamy już jesień i wszędzie na około ludzie zapadają na zaziębienie. A te w większości przypadków niewinne infekcje często są powodem - raczej niepotrzebnie - ku braniu antybiotyków. Z dużą łatwością pacjenci proszą o antybiotyki, a lekarze często z podobną łatwością je przepisują. Niby czemu nie? Przecież po kilku dniach pacjent jest w stanie wracać do pracy lub do szkoły. Nie traci dużo czasu na chorowanie. Więc zarówno on jak i, może nawet bardziej, pracodawca mogą być zadowoleni. Ale - niestety - nic nie jest bardziej omylne ...

Największym problemem, o którym mówi i pisze się najczęściej, jest wzrost rezystencji bakterii na antybiotyki. Strzelamy grubą armatą na muchę, a na niedźwiedź już nie będzie nam starczyło broni. Można to wszystko przeczytać i przeglądać pod wyżej podanym linkiem. W kwintesencji chodzi o to, że im częściej dany szczep bakterii ma do czynienia z antybiotykiem, tym większa jest szansa na to, że bakterie stają się odporne. Jeszcze gorzej jest wtedy, kiedy dajemy antybiotyk szerokiego spektrum, czyli prawie uniwersalny antybiotyk działający na infekcje różnego rodzaju. Jest to drogą najmniejszego oporu i nie traci się czasu na badanie wysiewu. Jednak drugą stroną tej medali jest fakt, że szeroki wachlarz szczepów ma okazję stać się odporny na lek. Istnieje też możliwość, że nie badając dokładnie przyczyną infekcji niepotrzebnie dajemy antybiotyk na wirusa, który z zasady nie reaguje na ten lek. Więc na wirusa nie działa, ale po drodze antybiotyk zajmuje się - znów raczej niepotrzebnie - innymi bakteriami. To wszystko dzieje się dlatego, że chcemy szybko wracać do zdrowia. Tylko efekt może być taki, że z czasem antybiotyk na nic już nie pomoże. Co wtedy? To jest poważny problem.

Innym aspektem jest efekt antybiotyków na nasz organizm, o tym również się słyszy i czyta, choć - moim zdaniem - połowicznie. Przy antybiotykach szybko wychodzi się z choroby, ale to jest tylko pozorne. Organizm po chorobie i na dodatek po antybiotykach jest bardzo osłabiony. Układ trawienny jest uszkodzony, chyba, że brało się osłonę na żołądek i jelita, która jednak w nadmiarze też może mieć swoje skutki uboczne. A co dopiero się dzieje z wątrobą, która po braniu antybiotyków w najlepszym wypadku jest "zmęczona". Ona potrzebuje dużo czasu i energii na rozkładanie toksyn pozostawionych po lekach. Kiedy przychodzi do mnie klient jakiś czas po antybiotykach często odczuwam to m.in. przy receptorze wątroby. To powinno dać do myślenia.

Osłabiony organizm nie ma sprawnego układu odpornościowego, wynikiem tego staje się łatwą ofiarą dla kolejnej infekcji. W rezultacie po krótkim czasie były pacjent znowu zapada na zaziębienie lub inną chorobę. Bierze kolejne antybiotyki, a otóż w ten sposób wpada w spiralę. Choruje się może krótko, ale za to często i, co nie wykluczone, też coraz dłużej. A organizm, zamiast zregenerować się i odbudować odporność, cały czas jest zajęty rozkładaniem toksyn. Czy to jest słusznym rozwiązaniem?

Nasz organizm jest silny i inteligentny. Sam potrafi walczyć z wieloma infekcjami. Więc dajmy mu  na to szansę. Trzeba odpocząć i sięgać w pierwszej kolejności po metody naturalne. Trzeba się zastanawiać też nad tym czy organizm nie złapał infekcje dlatego, że jest bardzo zmęczony po ciężkiej pracy, trudnym okresie itp.. Może organizm wręcz krzyczy o to, żebyśmy na chwilę się zatrzymali, wyłączyli się z życia codziennego, odpoczęli i dużo spali. Biorąc antybiotyki, aby szybko stanąć na nogi odmawiamy organizmowi niezbędnego odpoczynku. Innymi słowa, dalej go niszczymy.To wielka szkoda.

Nie jestem przeciwnikiem antybiotyków. One mogą wyleczyć poważne infekcje i nawet ratować życie. Jestem przeciwnikiem używania antybiotyków na byle co, począwsze od zaziębienia. One mogą przecież na dłuższą metę (może nawet nie aż taką długą) niszczyć gros populacji świata. Już w tej chwili groźna choroba jaką jest gruźlica ma odmiany odporne na wszelkie antybiotyki.

Jak tytuł już sugeruje, będzie więcej rozdziałów na ten temat. Będę pisała jeszcze o różnicach między krajami europejskimi. Chciałabym przy tym wytłumaczyć niektóre rozbieżności na podstawie różnic mentalnościowych i kulturowych.






środa, 22 lipca 2015

Co robią z nami media elektroniczne?

Na początku czerwca ogłosiłam na facebooku, iż przez miesiąc czasu nie będę korzystała z tego medium w związku z osobistym eksperymentem p.t. "Wpływ mediów elektronicznych na samopoczucie, w tym też na oczy". W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "jaki jest bilans zysków i strat" stosowałam metodę "nie korzystanie z tych mediów (z bardzo małymi wyjątkami) przez miesiąc czasu, i niebędąca na urlopie". Doświadczenia i wnioski są oczywiście osobiste i subiektywne, ale mogą służyć innym jako przymiarka do robienia własnego bilansu. Wnioski mogą  być także w części już znane, ale myślę, że kolejne uzmysłowienie raczej nie zaszkodzi. Nota dla tych, którzy są na tej stronie po raz pierwszy: To nie jest blogiem ogłaszającym jedną i jedyną prawdę. Stawiam tylko znaki zapytania przy gorących tematach oraz przeanalizuję sprawy i nawyki z niejednej perspektywy. Teksty są poważne z nutą lekkości

Przez korzystanie z mediów elektronicznych należy tutaj rozumieć "korzystanie z emaila, facebooku, linked-in, prasy elektronicznej, przeglądarek i.t.p. za pośrednictwem komputera, tabletu lub smartphone". Są to media na co dzień potrzebne większości z nas, choćby do pracy. Mnie też są potrzebne. Działam społecznie, prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą, utrzymuję kontakty z klientami i kontrahentami. Jednak mój zawód nie wymaga siedzenia przez wiele godzin za komputerem, co uważam za wielkie szczęście. Pytanie jest tylko, czy koniecznie muszę spędzać jeszcze czas za komputerem poza godzinami pracy? Jeżeli tak, na ile chcę sobie pozwalać, a tym samym jakie mogą być ewentualne skutki uboczne mojej decyzji?

Przez miesiąc czasu tylko raz na kilka dni sprawdzałam swoje prywatne i firmowe maile. To było zakładane z góry. Z facebooku miałam nie korzystać, ale korzystałam raz, aby umieścić ważny - w moim rozumieniu - komunikat. Z przeglądarek korzystałam okazyjnie w konkretnych celach, na przykład sprawdzanie rozkładu jazdy PKP i utrudnień na torach - co w naszym regionie jest bardzo istotne. Z innych funkcji korzystałam jeszcze prywatnie i gospodarczo w celu dokonania przelewów lub zamówienia produktów. Tylko tyle i aż tyle

Muszę przyznać, że w ciągu pierwszych dni eksperymentu miałam poczucie, że coś tracę. Podczas urlopów nigdy tego nie odczuwałam tak mocno jak teraz, niebędąca na urlopie. Ale co tak naprawdę straciłam? Te wszystkie filmiki, zdjęcia, przysłowia i porady z facebooku? Owszem, czasami one są fajne i ciekawe, ale jest ich tak dużo, że i tak za wszystkimi nie nadążam. Nie wiem jak Wy? Co się tak właściwie dzieje? Wiele postów kryje w sobie sęk, że oglądając je utrzymuje się sugestie na oglądanie kolejnych wątków, tak lub nie tego samego typu.  Podobnie dzieje się przy przeglądaniu prasy elektronicznej. Nie wchodząc we wszystkie pliki i nie grzebiąc głębiej można odczuwać niedosyt. Wiesz, że gdzieś mogą (więc nie muszą) być ciekawe informacje, ale nie zapoznałeś się jeszcze z ich treścią. Wisi to jeszcze przez jakiś czas w głowie, co daje pewien niepokój. Teraz ryzykowałabym nawet określenie "lekka frustracja". Można oczywiście też od razu we wszystko wchodzić, a następnie żałować, ponieważ to się okazało szkoda czasu (często źródła informacji są wątpliwe lub niejasno określane, przez to informacje nie są pełnowartościowe). Wtedy są dwie możliwości, albo zaprzestajesz, albo szukasz dalej w podobnych (być może lepszych) wątkach. I otóż w ten sposób można trafić w błędne koło. Podobne poczucie niepokoju może powstać w przypadku zaproszeń na polubienie stroń. Co zrobić wtedy, kiedy chciał(a)byś polubić? Lekką ręką klikać, ponieważ osobę, która przesłała Ci zaproszenie (pośrednio lub bezpośrednio), lubisz i ufasz, czy jednak lepiej najpierw sprawdzić kto i co za tym stoi - tylko czasu nie ma, żeby to zrobić z marszu. Również w ten sposób może powstać  gromada "wiszących w głowie zadań", o których często później i tak się zapomina, ponieważ one jednak nie są aż na tyle ważne.

Zawsze wydawało mi się, że bardzo umiarkowanie korzystam z portalów typu facebook, prasy elektronicznej i innych, ale teraz wiem, że tych wszystkich kliknięć, nawet na chwilę, w sumie jest dużo, przy tym można stracić dużo czasu. Nie zdawałam sobie sprawy też, że podświadomie powstaje poczucie lekkiej frustracji, obowiązkowości i.t.p. Owszem, pewne decyzje podejmuje się świadomie (to mnie naprawdę nie interesuje, tego nie chcę, a na to teraz nie mam czasu), ale teraz, patrząc z dystansu widzę, że wiele tego, czego się nie chce, lub tego, na co nie ma czasu, pozostawia ślady w mózgu. A pojęcie "obowiązkowość" nie przyszedłby mi do głowy, gdybym teraz nie odczuwała jej nieobecności. Doświadczałam więc w warunkach codzienności jak to jest nie mieć już tyle tych bodźców budzących ciekawości, ale niekoniecznie konstruktywnych i potrzebnych. Jest spokój i łatwiej jest trzymać się tego, czym powinnam się zajmować. Nie brakuje mi też tekstów związanych z polityką lub wyborami. Nie brakuje mi tej nienawiści (celowo używam tu poprawną polszczyznę zamiast nieco tuszującej angielszczyzny "hejt"), która trafi na moją ścianę. Oczywiście mogę tego nie czytać, ale nawet bez tego fragmenty docierają do mózgu. Obojętnie która ze stroń jest ich źródłem, przykro robi się za każdym razem. Po co komuś to zbędne napięcie? Czy nasze życie codzienne daje nam za mało stresu, bodźców i emocji?

Pozostaje jeszcze temat "maile"? Z tymi prywatnymi nie ma problemu. Raczej nie ma spraw wymagających natychmiastowego działania. W razie czego, zawsze jest jeszcze telefon. Więc nie trzeba codziennie wchodzić w pocztę. Spamu raczej też nie ma. Jest ogólnie spokój. Inaczej wygląda sytuacja w poczcie firmowej. Zawsze sprawdzałam ją codziennie ze względu na to, że być może jakiś potencjalny klient woli pisanie maila nad dzwonieniem. Jednak, żeby znaleźć tego potencjalnego klienta trzeba się przebrnąć przez kilkadziesiąt tytułów dziennie. Niestety filtry nie bardzo pomagają. Na dodatek tytuły mailów przychodzących są mało budujące. Sugerują, że ja z moją firmą mamy się fatalnie, ponieważ nie korzystamy z ich usług. Są nawet tacy, którzy sugerują wprost, że mam za dużo tłuszczu przy wątrobie, na to mogą mi pomoc - ku mojemu wielkiemu szczęściu mnie znaleźli. Gratuluję, to strzał w sedno! Od kiedy dotyczy to też osób z BMI komfortowo poniżej granicy bezpieczeństwa? Kolejni sugerują, że powinnam brać na firmę duży kredyt, może na jakieś 100.000 PLN, a może jeszcze więcej? W mojej branży i jako jednoosobowa działalność? Obłęd! Zainstalowałam już dawno temu filtr na odrzucanie tytułów i adresów zawierających hasła "bank", "kredyt", "pożyczka", oraz hasła nawiązujące do wszystkich możliwych narządów i części ludzkiego ciała. Bezskutecznie, ponieważ spryt PR- owski na wszystko zna swój sposób. Denerwująco. Tego zdecydowanie nie chcę już więcej na co dzień. Tym bardziej, że 98%  nowych klientów woli umawiać się telefonicznie. Czy można likwidować ten adres? Nie, ponieważ podanie owego adresu bywa czasami obowiązkowe. Jednak  rozważam tę sprawę poważnie.

Na końcu jeszcze kilka słów na temat oczu i głowy. Nie korzystając wieczorem zbyt wiele z komputera przez miesiąc czasu, stałam się świadoma, że wcześniej musiało być spore napięcie w oczach, na twarzy i w głowie, skoro teraz jest jakoś luźniej. Kładę się spać niczym z uśmiechem na twarzy. Robiło się zawsze wszystko, aby pozycja za komputerem była dobra, ale - jak się okazuje, o napięcie głowy, twarzy i oczu łatwo, nawet w krótkim czasie. Robię teraz też więcej ćwiczeń na oczy i twarz, którego efektem jest nieco ostrzejsze widzenie i poczucie większego komfortu w oczach. Czy to mało?

Co będzie dalej? Prowadzę pewne porządki i nowe zasady. Co do mailów sprawa jest jasna. Te prywatne będę sprawdzać 2 -3 razy w tygodniu. Te firmowe tylko raz w tygodniu, efektem tego ja z firmą mamy się dobrze. Ten jeden dzień w tygodniu, kiedy rzekomo mam wszystko w gruzach, jakoś przeżyję. Obecni klienci i kontrahenci dostaną w razie potrzeby prywatny adres mailowy. Prasę elektroniczną zastąpię prasą konwencjonalną. Fajnie się siedzi z gazetą lub czasopismem na tarasie, balkonie lub na kanapie. Przeglądarka będzie dalej używana, tylko z wielkim umiarem. Na wypełnienie oszczędzonego czasu (nawet gdyby go było niewiele) nie brakuje mi pomysłów. A facebook? Będę dalej na facebooku, ale nie będę nadrabiała tego "straconego" miesiąca. Miło mi będzie zobaczyć jak się macie (ode mnie też od czasu do czasu będą komunikaty i znaki życia). Mogę w różnych sprawach wspierać i pomoc, ale całego świata nie zmienię przez fb. Wolę działać konkretnie w "terenie". Będę więc oszczędna z polubieniem i braniem udziału. Blog też będę dalej prowadziła, ale nie będę Was męczyć częściej niż raz na miesiąc. A jeżeli statystyki będą wskazywały na to, że nikt się nim nie interesuje, to z pokorą go zamknę i usunę z eteru, aby zbędnych rzeczy było tam jak najmniej. Przecież czysty eter w połączeniu z ogniem entuzjazmu, z którym wykonuje się konkretne zadania, daje efekt wspaniały.

W następnym artykule powrócę do głównego wątku i będę pisała o gorącym temacie. 


czwartek, 21 maja 2015

Moje dążenie do harmonii; walka z wiatrakami?

 “Ząb bardziej zasługuje na pochwały niż diament” 
                         
                                 Miguel de Cervantes Saavedra
                                                           z Don Quixote



Przy otwarciu swojego bloga stwierdziłam, że medycyna alternatywna i konwencjonalna powinny ściślej ze sobą współpracować. Może to dotyczyć współpracy między lekarzami konwencjonalnymi a lekarzami alternatywnymi, jak również współpracy między lekarzami konwencjonalnymi a osobami  wykonującymi zabiegi alternatywne niebędącymi lekarzami. W tym artykule naświetlam temat z własnej perspektywy. Pokazuję na czym w mojej codziennej praktyce jako refleksolog i masażystka stosująca zabiegi alternatywne polegają moje starania o to, aby była współpraca z lekarzami konwencjonalnymi. 

Potrzeba opisywania swojego postępowania z lekarzami konwencjonalnymi rodziła się po moich obserwacjach, że w społeczeństwie istnieją nieporozumienia co do tego, co 'wykonawcy technik alternatywnych' mogą, a czego nie mogą. Lekarze konwencjonalni często zarzucają, że 'wykonawcy alternatywni' wchodzą w ich kompetencje, co zdecydowanie nie jest / nie powinno być prawdą. Podobnie wśród klientów można się spotykać z przekonaniem, że dzięki zabiegom alternatywnym lekarz staje się zbędny, w którym przekonaniu niestety kryje się niebezpieczeństwo. Wyjaśnię.

Jedna z głównych zasad medycyny alternatywnej jest przywrócenie naturalnej równowagi w organizmie. Na tej zasadzie - w ramach swoich kompetencji - pobudzam u klienta wewnętrzną siłę samoleczenia. Ta siła jest podstawą ludzkiego zdrowia. Jedak trzeba  sobie zdawać sprawę, co też tłumaczę klientom, że czasami sama siła natury może być niewystarczająca, tym bardziej, że żyjemy w ciągłym stresie w zanieczyszczonym środowisku oraz karmimy się małopożywnym pokarmem. W takich okolicznościach organizm może poważnie rozchorować się, przy tym pomoc medycyny konwencjonalnej może stać się niezbędna. Jakby nie było, wewnętrzną siłę samoleczenia należy pielęgnować zawsze. Innymi słowy, profilaktycznie należałoby ją stymulować, w przypadku choroby wspomagać, a po chorobie wzmacniać. Dlatego medycyna konwencjonalna nie powinna mieć nic przeciwko stosowaniu metod alternatywnych. Ja z kolei w swojej praktyce nie mam prawa omijać medycyny konwencjonalnej.

Z metod alternatywnych jak również z tych konwencjonalnych należy korzystać z rozsądkiem. W metody naturalne warto wierzyć. Warto z nich korzystać, ale trzeba znać też ich ograniczenia. Podobnie z medycyną konwencjonalną, można korzystać jak najbardziej, ale trzeba zachować umiar. Jak się okazuje - nierzadko środki konwencjonalne (farmakologiczne) są stosowane w nadmiarze. Mam tutaj na myśli na przykład przepisywanie antybiotyków "na wszelki wypadek", albo szczepienie maluchom sześciu (!) - składnikowymi koktajlami. Nie jestem przeciwko szczepieniu, ale mam poważne wątpliwości wobec szczepienia na prawie każdą możliwą chorobę i to jeszcze w jednym koktajlu. Moim zdaniem zarówno w przypadku antybiotyków jak i szczepień należałoby zachować ostrożność oraz bardziej ufać siłę natury i dać jej szansę na działanie.

W XXI wieku coraz więcej osób ma świadomość, że trzeba coś zmienić, słuchać swój organizm, wyciszyć się, inwestować w profilaktykę i podchodzić z pewną rezerwą do leków farmakologicznych. W tych okolicznościach moja rola polega nie tylko na wykonywaniu zabiegów, lecz również na poszukiwaniu odpowiednich i bezpiecznych proporcji między zabiegami alternatywnymi a terapiami konwencjonalnymi. Dlatego w swojej praktyce bardzo mi zależy na kontakcie z lekarzami, i to nie tylko wtedy, kiedy potrzebna mi jest jego zgoda. Powiem też klientom, żeby przy następnej wizycie u lekarza powiedzieli, że chodzą do mnie na zabiegi i z jakimi efektami. Proponuję także, żeby lekarz się ze mną skontaktował w razie wątpliwości. Czasami nawet kieruję pismo do lekarza prowadzącego. Z dotychczasowych doświadczeń wynika, że lekarze często wykazują obojętność, ponieważ nigdy wcześniej nie wgłębili się w to zagadnienie. Znam jednak też kilku lekarzy, którzy są zainteresowani, do których mogę zwracać się o konsultację, oczywiście za zgodą klienta.

Dobra komunikacja z lekarzem jest ważna w celu rozpowszechnienia wiedzy na temat działania sektora alternatywnego. Bardzo ważne jest też bezpieczeństwo klienta, zwłaszcza chorego, leczącego się równocześnie metodami konwencjonalnymi. Po upewnieniu się, ze nie ma przeciwwskazań należy odpowiednio współgrać zabiegi z terapiami konwencjonalnymi. W tym momencie moje zabiegi mają głównie charakter "wspomagający". Co to znaczy? Z reguły poprawia się samopoczucie fizyczne i psychiczne klienta, co często przyspiesza cały proces leczenia. Zdarza się także, że po serii zabiegów, albo nawet już w trakcie serii, chory biorący leki farmakologiczne potrzebuje ich w znacznie mniejszych ilościach. Dlatego regularna komunikacja z lekarzem jest koniecznością. We własnym zakresie nie można przecież nic zmienić! Zabiegi alternatywne mogą również być bardzo skuteczne w sytuacji, gdy choroba leczona metodą konwencjonalną stoi na miejscu, czyli nie pogarsza się, ani poprawia się. One mają dążyć do przywrócenia równowagi w organizmie, dzięki temu terapia konwencjonalna na reszcie może działać tak jak należy. W wielu przypadkach może następować jeszcze redukcja bólu, przez to klient ma albo większy komfort życia albo może brać mniej leków przeciwbólowych.Ważne w tym wszystkim jest uzmysłowienie klienta, że nie powinno się rezygnować z kontaktu z lekarzem.

Staram się, aby lekarze rozumieli to, co robię, abyśmy dla dobra klienta znaleźli wspólną płaszczyznę. Przecież nie da się ukrywać, że medycyna konwencjonalna z jednej strony ma wiele osiągnięć, z drugiej zaś zabrała (jako jedna z kilku czynników) człowieczeństwu dużą część jego naturalności. Wierzę, że można to poprawić, ale to wymaga dużo czasu i cierpliwości i ... bardzo dobrej komunikacji. Mam nadzieję, że inni 'wykonawcy alternatywni" też chcą w to włożyć trochę pracy. Zawsze warto próby. W tym czasie także przemysł farmaceutyczna może się powoli do tego przyzwyczaić. Czy to nie jest walką z wiatrakami? Być może, ale moim zdaniem krytyczne nastawienie, a przede wszystkim dobra komunikacja mogą więcej czynić niż radykalne (być może nawet niebezpieczne ) ruchy przeciw wszystkim, co jest związane z medycyną konwencjonalną.

Co by nie było, dbajmy w pierwszej kolejności o swoją wewnętrzną siłę leczniczą, za tym pójdzie cała reszta. Czyli, chwalmy ząb ponad diamentem ...

środa, 29 kwietnia 2015

W poszukiwaniu umiaru i harmonii

Szybko wyzdrowieć można tylko wtedy,
kiedy zna się umiar.
                                                Lao-Tse
                            (tłumaczenie własne)

Jako osoba wykonująca na co dzień i w pełnym przekonaniu tak zwane "alternatywne" zabiegi zdrowotne (refleksoterapię i różne rodzaje masażu) długo zastanawiałam się; czy warto założyć blog na temat zdrowia i alternatywnych metod leczenia, czy lepiej nie zawracać sobie głowy pisaniem (tym bardziej, że polski nie jest moim językiem ojczystym :-)). Nowy blog byłby kolejną samosiejką w tym olbrzymnym internetowym lesie informacji na temat alternatywnych metod zapobiegania i leczenia różnorakich chorób i dolegliwości. Tylko już na facebooku codziennie można znaleźć na tablicy kilka "alternatywnych" dobrych porad zdrowotnych. Co moja osoba mogłaby jeszcze dodać?

W końcu podjęłam pozytywną decyzję: "Założę blog w celu przywrócenia umiaru i budowania harmonii". Na tle tego wielkiego lasu informacyjnego jest to oczywiście tylko skromną próbą. Skąd mój cel się wziął? Publikacje i posty poświęcone medycynie alternatywnej zawierają bardzo wiele dobrego. Jak najbardziej należy krytycznym okiem patrzeć na medycynę konwencjonalną i zapoznać się z alternatywami. Ale - uwaga - z umiarem! Przez lata obserwuję, że zarówno treść publikacji (postów) jak i forma przekazu coraz częściej nabierają charakter poprawności społecznej. Nazywałabym to "modę". Osoba "Z" kopiuje współczesne teksty i wizje od "Y", a ta kopiowała od "X", która przekazywała, ale nie przeczytała informacje od "W", która, tak lub nie w krytycznym nastawieniu, kopiowała je od "V" itd. Nie oszukujmy się, możemy w ten sposób, na przykład na facebooku, kreować sobie sympatyczną i nowoczesną, społecznie poprawną sylwetkę, ale czy zawsze wszystko gruntownie przemyślimy zanim przekazujemy? Śmiem wątpić, ponieważ tego wszystkiego po prostu jest za dużo. To jest zrozumiałe, ale też niebezpieczne, tym bardziej, że jakość i waga podanych źródeł potrafi być wątpliwa lub niejasno określona. Niepokoi mnie też ton. W wielu publikacjach zbyt wyraźnie czuję nakłanianie czytelnika do tego, aby jak najszybciej zapomniał o osiągnięciach medycyny konwencjonalnej i wrócił do starych zwyczajów. Do pewnego stopnia - owszem - można, ale w obecnie panujących realiach na całym świecie nie wyobrażam sobie, żebyśmy przewrócili w ciągu jednej dekady to, co zostało budowane przez ponad 100 lat. Należałoby rozpatrywać w szerszym kontekście przyczyny dolegliwości i chorób jak również ewentualne skutki społecznie poprawnych trendów. W moim przekonaniu dyscyplina alternatywna i konwencjonalna dają się ze sobą połączyć. Tylko dajmy im tę szansę, aby mogły żyć ze sobą w harmonii, na długo i szczęśliwie.

W swoim założeniu opieram się o strategii z 2002 r. dotyczącej roli medycyny alternatywnej, w której WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) po raz pierwszy formalnie ogłaszała, że należy przywiązywać więcej wagi do roli medycyny alternatywnej, na którą jest wiele dowodów naukowych, w tym empirycznych, że działa. Obserwowano też, że medycyna alternatywna ma częste i skuteczne stosowanie w profilaktyce, samopomocy oraz w zabiegach paliatywnych. Strategia WHO została już dwukrotnie aktualizowana. Obecnie obowiązuje strategia na lata 2014-2023. Za ważne cele podaje się: aby medycyna alternatywna została lepiej rozumiana oraz, aby wiedza na jej temat dalej się rozwijała. Ona jest dobrą profilaktyką i bardzo wartościowym uzupełnieniem. Ważne jest także, aby kraje członkowskie dbali o jakość i standardy w sektorze alternatywnym po to, żeby ludzie bezpiecznie i spokojnym sercem mogli z niej korzystać. Docelowo medycyna alternatywna i konwencjonalna powinny współpracować, co bez wątpienia jest lepszym rozwiązaniem niż obrzucanie siebie na wzajem błotem.

WHO nie jest dla mnie nieomylnym autorytetem. Zgadzam się jednak z ogólna zasadą, że medycyna alternatywna i konwencjonalna powinny współpracować. Na pewno są i jeszcze będą między nimi przepychanki, ale niech będzie to w formie zdrowej rywalizacji, przez którą jakość obydwóch dyscyplin poprawia się na bieżąco. Pomóżmy im w tym zamiast społeczno-medialnie kopać albo jedną, albo drugą.

Nie mam zamiaru w swoim blogu ogłosić jedną i jedyną prawdę. Chcę przede wszystkim stawić znaki zapytania (oczywiście też wobec medycyny konwencjonalnej), naświetlić pewne sprawy i problemy z różnych stron i postawić je w szerszy kontekst. To ma być blog wspomagający w poszukiwaniu umiaru i harmonii, poważny, z nutą lekkości :-).

W następnym poście opowiem jak widzę swojej pracy w powyższym układzie.
W kolejnych postach chciałabym omawiać także (oddzielnie lub w połączeniu) następne tematy:
- Jak mógłby wyglądać powrót do starych czasów?
- Nadmierne użycie antybiotyków,
- Szczepionki, dlaczego tak, dlaczego nie,
- O szczepionkach i antybiotykach,
- Rola diety,
- Styl życia młodzieży,
- Kontakt z naturą,
- Wystawy autorskie.

Dla chętnych, wstęp do dalszego googlowania:
Z WHO: http://www.who.int/mediacentre/news/releases/release38/en/
http://apps.who.int/iris/bitstream/10665/158956/1/A67_26-en.pdf?ua=1